O tym, że sztuka sztuce nierówna wie każdy. Ba! Artystycznej części dorobku kulturowego nie godzi się nawet próbować zamknąć w jakiejkolwiek arbitralnej definicji, ciągle bowiem płodzą się nowe dzieła, które nie tylko mogłyby poza tę definicję wykraczać, ale i być może nawet jej przeczyć. Ktokolwiek posili się więc o terminologię – począwszy od chłopa z cepem na polu po wysublimowanego estetę – będzie podawał jedynie własne interpretacje, czym dla niego ta cała sztuka jest. Na szczęście! To, co wiadome nawet dla laika to fakt, że sztuka może wiele, włada ludzkimi emocjami: uwrażliwia, wpędza w nostalgię, zmusza do zadumy, inspiruje, wzbudza zachwyt a nawet szokuje (bo jak inaczej nazwać większość reakcji odbiorców na sztukę Szwajcarki Milo Moire, czyli jej słynne “malowanie pochwą”).
Emocje, refleksje, nastroje… sztuka ma moc ich wzbudzania, nadaje zatem smak naszemu życiu. A jeśli smak ten zostaje okraszony tym, co pozytywne: uśmiechem, motywacją, dobrą energią – to jeszcze lepiej. I tu pojawia się ktoś taki jak Peregrine Church. Młody artysta, który upodobał sobie: deszcz, chodniki i … zaskakiwanie ulicznych przechodniów.
Ów artysta swą energię skupił na dotarciu do odbiorcy za pośrednictwem zwykłego chodnika (no dobrze, generalnie chodzi o wszelkie powierzchnie betonowe, itp.) i … deszczu. Bez „niebiańskich łez” bowiem dzieła zobaczyć się nie da, choć i na to jest sposób: gdy na dworze jest zbyt słonecznie i bezchmurnie, można posilić się o wylanie na konkretną powierzchnię wiadra wody – tak „oszukana” ulica w mig wyjawi nam swe pisemno-obrazkowe sekrety.
W swojej artystycznej pracy Peregrine Church wykorzystuje technologie ochrony powierzchni, których przeznaczenie jest zgoła inne, aniżeli kreślenie obrazków i haseł na chodnikach. Powłoki hydrofobowe i superhydrofobowe – bo o nich mowa – zostały wynalezione w celach typowo użytkowych, takich jak: pokrycie szyb samochodowych (tzw. „niewidzialne wycieraczki”) czy patelni teflonowych.
Powłoki te bazują na efekcie niezwilżalności danej powierzchni przez wodę. Oczywiście pomysłodawcą okazała się tutaj – po raz kolejny! – matka natura. Chodzi o tzw. „efekt lotosu” i nie trzeba być zapalonym biologiem, by móc zaobserwować zjawisko to, występujące na roślinach.
Młodego artystę z Seattle „efekt lotosu” najwidoczniej zafascynował na tyle, by wykorzystać go we własnej działalności artystycznej. Jak on to robi? Proces nie wydaje się szczególnie trudny do wykonania. Na osi: od pomysłu do efektu finalnego plasuje się:
- Zaprojektowanie i przygotowanie szablonu
- Oczyszczenie z zabrudzeń docelowej powierzchni
- Przyłożenie szablonu, a następnie spryskanie za pomocą atomizera preparatem o właściwościach superhydrofobowych.
Dzieło niemal gotowe! Powłoka chwilę schnie, a nam pozostaje już tylko oczekiwanie na deszcz. Krople wody pokrywają chodnik, który w wiadomy sposób staje się mokry. I tu zaczyna się magia! Miejsca uprzednio spryskane „cudownym” specyfikiem pozostają suche jak pieprz, przez co oczom przechodniów ukazuje się zaskakujący widok w postaci obrazku czy/i napisu.
O ile obserwator spodziewa się „takiej magii”, o tyle będzie “jedynie” zachwycony. Ale zupełnie nieświadomy sytuacji, zmoknięty człowiek, przemierzający w deszczu ulice Seattle, w obliczu takiego widowiska, może przejść stan od zdziwienia do objawienia… Na szczęście zawał z tegoż powodu nikomu nie grozi, bowiem Peregrin realizuje tylko pozytywne lub neutralne treści. Inicjatywa zatem godna uwagi i choć wiadomym jest, że „suche” przesłanie na ulicy w deszczowy dzień nie jest czymś niezbędnym do życia, to jednak może dać komuś uśmiech, chwilę oderwania czy element zaskoczenia. Co, gdybym i ja – w Polsce mogła przejść się taką „sucho pozytywną” ulicą? Hmm… Było by miło…