Masz te dwadzieścia parę, trzydzieści parę lat; próbujesz jakoś (a najlepiej jak najlepiej) ułożyć sobie pobyt na tym ziemskim padole. Może nawet całkiem nieźle ci wychodzi: pracujesz, masz rodzinę, prawo jazdy, zagraniczne wakacje (albo polskie – bo tu nie raz drożej przecie). Masz telapatrzydło cieńsze od plasterka goudy, w dodatku z HD, masz i desktop i laptop, ogólnie jest tip-top. Może posiadasz tylko część z tych rzeczy, a może znacznie więcej. Tak czy siak, żyjesz w czasach – gdy nareszcie można. Można to mieć. Możesz wyjeżdżać niemal wszędzie, w wiele miejsc nawet bez paszportu; możesz sobie pisaczyć lub gadać z kimś po drugiej stronie globu; możesz się kształcić na różnych różnistych kierunkach, uczyć różnych języków, rozwijać dziesiątki umiejętności i pasji, nawet takich, które narażają cię na etykietkę total-oszołoma. Jeśli masz małe dzieci możesz nawet dobrać pampersa pod kolor gaci, zamiast stać jak nasze matki czy babki w kolejce za tetrową szmatą. Demokracja, globalizacja, rewelacja. A jednak coś w środku kłuje i to nie raz tak mocno, że pełzanie wydaje się zbyt męczącym maratonem. W dodatku ktoś bliski nieco starszej daty (rodzic chociażby) nie dość, że nie rozumie twojego „doła” lub po prostu marudzenia, to jeszcze się dziwi, no bo przecież: „kiedyś ludzie nic nie mieli, ciężko pracowali, wszystko utrudniało zamiast ułatwiać. Nie to, co teraz, więc czego ty chcesz!”. I o ile masz twarde „4 litery” to jeszcze jakoś wytrzymujesz. Ale w końcu i ciebie dopada czasem myśl, że może coś z tobą cholera nie tak. No właśnie, więc co jest „nie tak”?
Statystyka jest niepokojąca:
– ponad połowa osób w wieku tzw. produkcyjnym cierpi na zaburzenia snu spowodowane stresem,
– znaczący wzrost uzależnień, które przecież obojętnie na charakter zawsze wiążą się z utratą kontroli nad życiem,
– coraz liczniejsze grono pacjentów gabinetów psychiatrycznych i psychologicznych,
– rekordowa ilość samobójstw, która przewyższa liczbę ofiar wypadków (tyle że mniej nagłaśniana, gdyż w naszym katolickim kraju, targanie się na własne życie to w dalszym ciągu „grząski”temat).
Skąd zatem tak niepokojące dane statystyczne?
„Co za dużo – to niezdrowo”
Większość ludzi we wspomnianej grupie wiekowej, jako źródło stresu wymienia pracę zawodową i pieniądze. Ostatnio jednak kładzie się nacisk na dodatkowy czynnik – stan, który tu nazwę: „o dużo za dużo”. Zmienia się spojrzenie na przeciętnego człowieka z naszego pokolenia (Millenium, pokolenie Y, … jak zwał, tak zwał). Dotychczas specjaliści nauk humanistycznych ukazywali go (czyli w sumie mnie czy ciebie) jako człowieka wyzwolonego, otwartego na wszelki postęp kulturowy i technologiczny, kogoś – kto nie tylko bierze udział w „wyścigu szczurów”, ale i mającego na ten bieg siłę i/lub chęć. Rzeczywistość jednak okazuje się zgoła inna.
Niekończące się możliwości wyboru, począwszy od rodzaju papieru toaletowego na kilometrowej półce w markecie poprzez możliwości zawodowe, edukacyjne, treści multimedialne, kierunki i formy podróżnicze, propozycje świata rozrywki, itd., itp., … po wybór partnerów seksualnych, wartości i światopoglądów – powodują coraz bardziej powszechną i paraliżującą ambiwalencję. Jest tak dużo dróg i alternatyw – o wiele za dużo, jak na jedno życie, więc ostatecznie „wiadomo, że nic nie wiadomo”: co wybrać, jaką podjąć decyzję? Skąd wiedzieć, czy ta decyzja będzie tą najlepszą; co wtedy, gdy poświęcę zbyt dużo czasu i energii na ścieżkę, która okaże się błędna? Aaaa! Stąd już tylko jeden krok do błędnego koła w postaci: ciągłych zmian i życiowych zakrętów, depresji, chronicznego wypalenia i prokrastynacji (warto zapamiętać to słowo – staję się coraz modniejsze). Widać zatem, jak na dłoni, iż mamy do czynienia ze społecznym paradoksem: wszystko, co do tej pory uznawano za dobrodziejstwo czasów, niekiedy (i – o zgrozo! – wcale nierzadko) staje się trucizną.
Gdy można za dużo móc…
Okazuje się, że im więcej możliwości wyboru ma człowiek, tym gorzej jest mu zdecydować, którą opcję wybrać. Proces podejmowania decyzji nierzadko przedłuża się, a gdy zostaje już jakaś podjęta, umysł zaczyna trawić tendencja do jej żałowania. Żal zaś nie jest niczym przyjemnym, więc doświadczenie tego uczucia rodzi przesadną ostrożność w podjęciu nowego wyzwania. Im więcej doświadczeń tego typu – tym gorzej w obliczu dalszych sytuacji. Nie byłoby w tym może wielkiej tragedii, gdyby nie fakt, iż całe życie, dosłownie każdy dzień – składa się z decyzji, które czy tak czy siak – podjąć musimy. A co – jeśli wybiorę źle? „Pal licho” jeśli kupię złą pastę do butów czy pokuszę się o nowe danie w restauracji, które okaże się mega drogie, niedobre i w ilości, jak dla wróbla (zdarzyło mi się ostatnio!). Gorzej jednak, kiedy w grę wchodzi coś tak poważnego jak: wybór pracy, partnera życiowego, miejsca zamieszkania, … .
Niejaka Priya Parker – specjalistka w dziedzinach społeczno-politycznych „ochrzciła” ten specyficzny impas fenomenem FOBO – strachem lepszej opcji. Jest to ciągła obawa o alternatywne życie, które człowiek mógłby wieść, gdyby dokonał innych wyborów. Jedna z osób biorących udział w badaniach w/w specjalistki, porównała ową sytuację do przejścia przez drzwi: wybór i przejście przez jedne jest równoznaczne z tym, że pozostałe są zamknięte i nie można się przekonać, jak by było i za nimi. Dlatego zamiast przejść przez którekolwiek, pozornie bezpieczniej jest stać w miejscu i patrzeć na wszystkie.
W taki sposób łatwo można życie przespać lub przewegetować, dlatego warto przyjrzeć się problemowi nieco dokładniej i złapać „byka za rogi”. Łatwo raczej nie będzie, ale to nie powód, by zmarnować swą ziemską dolę bardziej niż to konieczne.
Jak walczyć o „życie, które ucieka”?
- Przede wszystkim bądź TU i TERAZ: nie rozpamiętuj ciągle przeszłości. Tam już byłeś. Przyszłość – bez względu na wysiłki i tak pod jakimś względem pewnie cię zaskoczy – więc patrz w nią z jakimś tam planem, ale bez przesady. Zrozum, że jedyne, co masz i gdzie jesteś, to teraźniejszość, dlatego to na tej świadomości skup się najbardziej.
- Daj sobie spokój z iście aptekarskim „ważeniem” i rozpatrywaniem absolutnie wszelkich możliwości. Prawda jest taka: że możesz dokonać świetnego wyboru, nie sprawdzając wszystkich opcji.
- Konkretyzuj swoje potrzeby. Tak będzie ci łatwiej wiedzieć, czego chcesz i do czego dążyć. Nie będziesz się zbytnio skupiał na „śmieciosprawach” po drodze.
- Ustal, co jest dla ciebie najważniejsze. Właściwa hierarchia wartości pozwoli ci nie zatracać się dla rzeczy/spraw czy osób mało dla ciebie znaczących. Zdrowie? Rodzina? Pasja?… Spisz sobie kilka takich „perełek” (niech cię ręka boska trzyma, byś nie spisał więcej – 5, 6 góra! Koniec – kropka!). Życie zgodnie z ustalonymi priorytetami znacznie ułatwi ci funkcjonowanie: będziesz dokonywał wyborów, które nie szkodzą i nie kolidują z twoimi najważniejszymi wartościami.
https://youtu.be/HBY6_4sfhFQ
Podsumowując przytoczę słowa S. Jobsa, na które ostatnio natrafiłam, i które – jako członek pokolenia 80’, doświadczający ambiwalencji i prokrastynacji – od razu zrzuciłam na tapetę swego „lapka”: „Ludzie myślą, że koncentracja polega na mówieniu „tak” rzeczy, na której chcesz się skoncentrować. Ale tu zupełnie nie o to chodzi. Koncentracja polega na mówieniu „nie” setkom innych dobrych pomysłów, które tam są.”
Żródło: Marketing Nirvana
oprac na podst. Psychologytoday.com, apa.com, charaktery.eu/Generacja-stresu